Chylińska w Koko

Na początku wyjaśniam, że na koncerty rock , pop i inne podobne nie chadzam, więc nie mam porównania niedzielnej imprezy z niczym podobnym, poza jednym dawno zaliczonym festiwalem w Reading.

No ale nieważne. Napisano doors open 7pm to się zjawiłam 18.45 na miejscu. Kolejka zakręcona za dwa rogi, końca nie widać. Stoję i się rozglądam. Publiczność zadbana, część zrobiona na drapieżnie ale wiekszość grzecznie z przedziałkiem i z grzywką.

W sumie około półtora tysiąca dorodnej londynskiej Polonii. Wchodzę. Gdzie by tu usiąść? To pierwsza myśl moja i mojego towarzysza wieczoru. Towarzyszem jest Aktywista i Spolecznik (AiS) polskiego pochodzenia w wieku jeszcze bardziej zaawansowanym niż ja. Jako ze AiS jest znany i ceniony w różnych kręgach za swoje społecznictwo w polskiej społeczności, dostał zaproszenie na dzisiejszy wieczór, po czym spanikował i zadzwonił do mnie po backup, i tak oto tutaj się znalazłam.

19.30, wchodzi. Podsiadło Dawid z zespołem. Podbiega truchtem na środek sceny, spuszcza glowę głęboko na piersi i zaczyna śpiewać najdłuższą piosenkę świata….
Piosenka i głębokie schowanie głowy w ramionach trwa dokładnie godzinę i 10 minut.
A przynajmniej ja tak zapamiętałam jego występ. Parę razy fiknął też jakoś tak dziwnie nogami, i coś próbował powiedzieć publiczności, ale było to kompletnie niezrozumiałe. Nie tylko dla mnie, co widać było po zmarszczonych w skupieniu twarzach dookoła.

Podsiadło zaprezentował osobowość sceniczną w stylu nastolatka obrażonego na rodziców. Szkoda tylko, że nam, publiczności przypadła rola rodziców.

AiS na początku był pełen dobrej woli. Ale już po paru minutach zawyrokował bezlitośnie “it’s very interesting”.

Po pół godzinie powiedział już jednoznacznie, “He is a disaster”. Podzielam w pełni.
20.40, Podsiadło schodzi ze sceny. Ale zanim będzie (?) lepiej robi się na chwilę naprawdę bardzo źle. Korpulentna blondynka z Popularnej Polskiej Gazety Londyńskiej zabawia publiczność i rozdaje podkoszulki z logo gazety pięciu nieszczęśnikom wyciągnietym z tłumu.
21.05 wywolana naszym radosnym skandowaniem, wchodzi ‘Aga’.

Pierwsze wrażenie – ale chuda! No szczapa po prostu. Czarne skórzane spodnie, czarny top z koronkowymi rękawami. Białe tlenione włosy. Ładnie i sympatycznie. Kolejne parę minut pokazało różnicę klas pomiedzy nią a pierwszym artystą wieczoru, i pozwoliło zatrzeć nieco wrażenie jakie on wywołał.

AiS, dla którego obie osoby do wczoraj byly kompletnie nieznanymi nazwiskami skomentował ciepło “Dobra jest. On przy niej wygląda jak kukiełka”.

Jako, że nie znam protokołu na takich imprezach, więc nie wiem jak zwykle przebiega kontakt z publicznością, ale wczoraj bylo tak; “strasznie długo czekałam żebym mogła do was przyjechać, trójkę dzieci musiałam najpierw urodzić (entuzjazm). Zmieniłam się ku*wa bardzo, teraz piję wodę, bo to podobno pomaga na laktację (entuzjazm). Jak się macie, jak wam tutaj jest, dajecie rade? No to cieszę się ogromnie”.

Śpiewała największe hity i parę nowych rzeczy. Wyginała się głównie i bardzo mocno do tylu, aż mnie krzyz rozbolał od patrzenia, trochę na boki i troche tak jakoś po przekątnej, z rozczapierzonymi palcami.

W sumie Chylińska jak dla mnie na plus. Odnioslam tylko wrażenie, że przechodzi poważny kryzys osobowości artystycznej. Z jednej strony ma swiadomość, że publiczność pewnie na zawsze bedzie ją kojarzyć ze sławetnym f*ck teachers, a z drugiej strony, jak sama podkreślała wczoraj wielokrotnie, jest teraz 38 letnią szczęśliwą żoną i matką, bez potrzeby buntowania sie i bez ksztyny złości.

Pod koniec występu AiS stracił część początkowego zachwytu dla Agnieszki. Kończąc, oddaję mu głos; “Jest o niebo lepsza od tamtego, ale ten cały koncert opiera się głównie na wrzasku, nie jestem pewien czy to jest konieczne?”.